Nawet w obliczu śmierci przyjemna jest świadomość posiadania przyjaciela. - Antoine de Saint-Exupéry
Do dzisiaj nie wiem, jak to mogło się stać, że przegrałem. Cała moja walka, pogoń za marzeniami poszła się kochać. Definitywnie. Wszystko to, co kochałem, lubiłem i do czego dążyłem... teraz to nie ma znaczenia. Dosłownie nic. Jeżeli miałbym określić mój stan psychiczny, to stwierdziłbym krótko: pustka. Może to świadomość tego, że niedługo usnę snem wiecznym albo z powodu zaakceptowania tak oczywistej rzeczy jakim była moja słabość? Słabość do podejmowania nieprzemyślanych decyzji, które doprowadziły mnie do takowego stanu? Cóż, jeżeli posiadałbym taką moc, która potrafiłaby przenieść mnie w czasie, choć na chwilę, to zdecydowanie pragnąłbym zobaczyć czas, gdzie ja - wraz z Sakurą i Sasuke - wracamy zadowoleni z misji. To jedyny obraz, jaki chciałbym zobaczyć przed swoją śmiercią. W szczególności moje serce pragnie spojrzeć ostatni raz w głębię tych przepięknych oczu mojego byłego przyjaciela.
Można sobie pomarzyć do woli w moim przypadku.
Leżąc bez sił na kamienistej powierzchni i trzymając się za ranę - która w zastraszającym tempie pozbywała się mojego życiodajnego płynu - zastanawiałem się nad tym, co powinienem teraz zrobić. Błagać o szybką śmierć? Wstać i dalej robić z siebie pajaca przed Sasuke; moim katem? Albo zamknąć oczy i oczekiwać na zaproszenie do nieba od moich rodziców? Zresztą... jakiego nieba? Powinienem spłonąć w piekle za te wszystkie niedotrzymane obietnice. Jest mi tak wstyd, że pozostawię Sakurę samą sobie, a przecież obiecałem jej, że zaprowadzę do jej boku Sasuke, choćby świat miał rozpaść się na kawałki.
I zachciało ci się, Naruto, bawić w zbawiciela mściciela. Masz za swoje.
Gdy składałem tamtejszą obietnicę, nie myślałem o konsekwencjach. Pod wpływem uczuć i emocji zgodziłbym się nawet na zawarcie paktu z diabłem, jeżeli miałoby to pomóc w odzyskaniu przyjaciela z rąk Orochimaru.
Nie bacząc na własne szczęście, tak myślałem cały czas o tym dupku Uchisze. Po prostu zacząłem wariować, czy to na jego punkcie, czy kij wie. Zasłaniałem się tym, że mnie i Sakurę obowiązuje przysięga. Do cholery, ja nie chciałem się przyznać, że pokochałem tamtego idiotę, że... moje życie wokół niego się toczyło. Że trenowałem i ćwiczyłem nie dla Haruno, lecz dla niego. By zauważył, że nie jest sam, że pomógłbym mu nawet rozwalić wszystkich z własnych rąk. A on albo tego nie zauważał, albo nie chciał tego widzieć. A ja cały czas trwałem w rozdarciu, nie przyznając się do własnych uczuć wobec niego.
- O ja pierdole, Naruto. - Zagwizdał Sasuke, podchodząc do blondyna. - Co ty taki słaby? Może ci pomóc, co? Przyjacielu?
Nie odezwałem się, mając cały czas przymknięte powieki, żeby nie widzieć tego brutalnego świata. Żeby nie cierpieć, bo już wystarczająco dużo razy wyłem z powodu niesprawiedliwości kurewskiego życia.
Uparcie dalej trzymałem zamknięte oczy, nawet wtedy, gdy zimny metal przebijał na wylot moje ciało, mięśnie i żyły w okolicach brzucha. Nie oponowałem; a wręcz z chęcią krzyczałbym Śmiało!, gdybym nie był w tak żałosnej sytuacji i gdybym nie myślał o tak żenujących pierdołach, jakim było moje dotychczasowe istnienie.
Tak, teraz byłem w pełni świadom wszystkiego, co się we mnie kłębiło. Obietnica złożona przyjaciółce przyczyniła się do przywiązania mnie do Sasuke i koniec końców to w nim odnalazłem sens mojego życia. To wszystko... obecnie sprawiło, że nie potrafiłem podnieść ręki na Sasuke, przypominając sobie przez co przeszedł. A chciałem jego szczęścia i dalej go chcę. Toteż poddałem się, bo możliwe... że gdy zabije mnie, to pozbędzie się wszystkiego, do czego był tak naprawdę przywiązany. Będzie w stanie iść dalej, nie bacząc na przeszłość.
Tak, zdawałem sobie sprawę z tego, że jedyną, ważną dla niego osobą, która przypominała mu dawne czasy z lat drużyny siódmej, byłem ja.
Nie rozumiem jednak jednego; czemu to musi się tak kończyć? Dlaczego Uchiha tak bardzo pragnie nieszczęścia - bo tak to się zwało w mojej definicji? Przecież moja śmierć na pewno pogrąży go. Sprawi, że w swojej nienawiści zacznie się zatapiać, ale... sam nie miałem już sił na to wszystko. On pragnął zemsty, a ja ciepłego uczucia z jego strony, dlatego też, gdy moje marzenie jest niemożliwe do spełnienia, to pozwolę mu na swój sposób być szczęśliwym. Być dla niego paliwem, by trwał w tej swojej beznadziejności.
- Ej, odezwij się, kretynie.
Głos bruneta dochodził do mnie z lekkim opóźnieniem. Braki krwi i kolejna rana zadana mieczem sprawiły, że chcąc, nie chcąc, przed moimi zamkniętymi powiekami pojawiały się obrazy mojej przeszłości, jakbym oglądał to wszystko z widoku trzeciej osoby. Już to nie było z mojej woli, lecz przymusu, przez który przechodził każdy umierający powoli.
Wreszcie przestałem czuć ten okropny ból. Fizyczny i psychiczny.
Pragnę cofnąć czas. Zmienić bieg wydarzeń, lecz... nie mogę. Ta niemoc mnie irytuje, ale jednocześnie jest po prostu każdą cechą człowieka; jesteśmy pionkami na wielkiej planszy. Rozgrywa się gra, w której możemy być tylko uczestnikami, a nie kreatorami.
- Sasuke... - wyszeptałem. - Ja...
Każde kolejne wdechy męczyły mnie. Coraz ciężej i dłużej mi to wychodziło.
- Hm? - Dostrzegłem w jego głosie jakiś strach. Czyżby Uchiha nie wierzył, że tak łatwo mnie zabił? A może się droczył i tak naprawdę nie chciał mnie zgładzić? Kto wie, tego się nie dowiem.
- Ja... - Sięgnąłem dłonią przed siebie, co udało mi się cudem, bo ręka ważyła chyba z tonę. Z satysfakcją poczułem, że dotknąłem drżącej skóry Uchihy. - Ja... - Dlaczego powiedzenie tego tak ciężko mi idzie? Wstyd? Niby przed czym? I tak zaraz tutaj skonam. - Ja... kocham cię.
W tym samym momencie uchyliłem powieki.
Przed sobą miałem swojego dawnego przyjaciela. Poznałem go, pomimo tego że zmienił się do niepoznania. Te oczy... dalej niezmienne - choć szkarłatne, to i tak mają w sobie to coś z tych onyksowych, niewinnych tęczówek.
Tylko czemu ten szkarłat płacze?